BKS Roztocze - strona oficjalna

Strona klubowa

Logowanie

Kontakty

Administrator
zostaw wiadomość
Tomasz Pakuła
status Gadu-Gadu

Losowa galeria

W poszukiwaniu terenu na boisko
Ładowanie...

Wspierają nas:

Pogoda


Aby widget pogoda funkcjonował poprawnie, należy wypełnić dane w panelu administracyjnym.

Najlepsi typerzy

Zaloguj się, aby typować.
Lp. Osoba Pkt.

Ostrzeżenie

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. My, jako administratorzy strony, nie ponosimy odpowiedzialności za treść opinii komentujących. Masz prawo komentować, wyrażać swoją opinię oraz dyskutować i nie zgadzać się z czyjąś opinią. Nie masz natomiast prawa używać wulgaryzmów oraz obrażać innych osób.  

Sport.pl

Zczuba.tv

Aktualności

Biegnij Forest, biegnij!

  • autor: pilkablotna, 2012-02-19 22:16

 

5. BIEGNIJ FOREST, BIEGNIJ!

Gdy dostałem się na studia prawnicze do Lublina, na UMCS, zrezygnowałem z gry w Koronie Kielce. Studiowanie w Lublinie uważałem za swoją porażkę – chciałem studiować w Krakowie, na UJ-cie, ale się nie dostałem. Co do piłki – zupełnie przestałem grać. Marzyła mi się gra w Wiśle Kraków, w najgorszym wypadku w Cracovii, a co tymczasem miałem do wyboru? Wtedy w Lublinie z piłką nożną było słabo – Motor się praktycznie rozpadł z powodu kłopotów finansowych – zamiast niego istniał Lubelski Klub Piłkarski (LKP), który przechodził całą drogę od bodajże C-klasy. Wtedy był chyba w okręgówce – dla mnie poniżej ambicji. W mieście liczyła się wówczas Lublinianka, ale także cienko przędła finansowo – był to w ogóle ciężki czas dla piłki nożnej w Lublinie. Poza tym – bałem się, że odnowi mi się kontuzja ścięgien podkolanowych. Nie mogłem się odnaleźć w Lublinie. Wydział prawniczy z mnóstwem ambitnych, ale mocno ograniczonych ludzi, którzy potrafili wklepywać tylko paragrafy na pamięć, stojąc przed lustrem w toalecie. Nie czytali gazet, nie oglądali telewizji, bo nie mieli na to czasu. Dla przykładu – we wrześniu 2011 roku spotykam takiego matołka (niby-kolegę ze studiów), gdy grałem w barwach Roztocza Krasnobród w turnieju charytatywnym w centrum Lublina, a ten uśmiecha się drwiąco i mówi: „I co, tylko na piłce się skończyło?” Czyli w ogóle nie wiedział o moich wydanych książkach, ich przekładach na tak egzotyczne języki jak wietnamski czy mongolski, nie słyszał o adaptacjach filmowych – „Księstwo” w reżyserii Barańskiego krążyło przecież po całym świecie, od Karlowych Warów po Indie. A ten – nic. Jak mu trochę opowiedziałem o tym, czym się teraz zajmuję, co udało mi się osiągnąć, szybko uciekł. Nie chciałem się chwalić, chodziło o odrobinę szacunku, której brakuje tym gościom w przepoconych garniturkach i koszulach o przybrudzonych kołnierzykach.

 

Podczas pierwszych zajęć na WF-ie trenerzy robili nam testy sprawnościowe – skok w dal, bieg na setkę, takie tam. Zaintrygowały ich moje osiągi na setkę. Powiedziałem, że na średni dystans jestem jeszcze lepszy. I szybko zaproponowali mi treningi w sekcji lekkoatletycznej AZS UMCS Lublin, która była wtedy bardzo silna, nadal zresztą jest. Wielu zawodników z tej drużyny startowało i wciąż startuje na mistrzostwach Polski, nie tylko uczelnianych, ale tych prawdziwych. Wiąże się to z równie prawdziwymi treningami, które przeprowadzają prawdziwi trenerzy, jak Maciej Tarnowski czy Edward Piechnik, czy Robert Kozłowski (szef kulomiotów, obecnie prezes Motoru Lublin).

Trener Tomasz Bielecki proponował mi grę w BKS-ie Lublin, ale odmówiłem, bo bałem się odnowienia kontuzji więzadeł podkolanowych. Wydawało mi się, że jednak to biegi na średnich dystansach są moim nowym powołaniem. Miałem niezłą wytrzymałość i jakoś sobie radziłem. Lubiłem biegać, bo tutaj wszystko zależało ode mnie, a nie od dobrego humoru kolegów, czy ktoś mi poda piłkę czy nie. Zawsze byłem typem egzekutora a nie dryblera, musiałem dostać dobrą piłkę, żeby strzelać. Inna sprawa, że zazwyczaj tych okazji nie marnowałem.

Zaczęły się treningi. Biegaliśmy głównie po chodnikach Lublina. Mieliśmy wyznaczone trasy o długości 6 km, 10 km, 18 km. Czasem zdarzały się śmieszne albo dziwne rzeczy – gryzły nas psy, albo gonili skinheadzi. Raz mojego kolegę kopnął w nogę facet na przystanku autobusowym, bo biegnąc grupą tak się ścigaliśmy, że wytraciliśmy reklamówkę z zakupami z rąk żony tego gościa.

Potem były zajęcia na hali i siłownia, niekiedy pływalnia. Zajęcia ściśle specjalistyczne odbywały się na stadionie Startu Lublin – tam biegaliśmy interwały, poprawialiśmy szybkość na krótkich odcinkach.

Trenowałem nawet jak przyjeżdżałem do domu pod Święty Krzyż. Szedłem pobiegać po Puszczy Jodłowej – podbiegi na górę Szczytniak dawały najlepsze efekty. Podczas treningów w rodzinnych stronach miało miejsce mnóstwo zabawnych ale i groźnych dla mnie sytuacji.

Miałem czerwone spodenki, bo takie były barwy mojego klubu. Wracam raz z treningu do domu, a dziadek bierze mnie na stronę i poważnym głosem mówi: „Musimy pogadać”. Pytam, co się stało. Dziadek mówi, zmartwiony, że ludzie we wsi gadają, że zwariowałem od tej nauki, bo biegam po lesie w czerwonych spodenkach. Na nic zdało się tłumaczenie, że takie są moje barwy klubowe – musiałem zmienić spodenki. Innym razem trenowałem w lesie o siódmej rano. Akurat szły babki, które nazbierały jagód w lesie i spieszyły się do kościoła, bo to była niedziela. Gdy wybiegłem z krzaków, patrząc bardziej na stoper niż na drogę, bo trasę znałem na pamięć, tak się przestraszyły, że wszystkie jagody rozsypały. Potem mówili o mnie we wsi, że straszę stare babki w lesie i rozsypuję im jagody. Z kolei w listopadzie chcieli mnie zastrzelić myśliwi, bo akurat było polowanie. Za mną była nagonka, z drugiej strony góry, a ja biegłem prosto na linię myśliwych. Była mgła, mogli mnie wziąć za dzika. Raz zderzyłem się czołowo z sarną podczas podbiegu w jednym z wąwozów, w okolicach Łysicy.

Mimo że nie byłem najlepszym zawodnikiem, dostawałem od AZS-u najnowsze dresy, ortaliony, buty do biegania. A to dlatego, że pomagałem trenerowi Piechnikowi, szefowi sekcji lekkoatletycznej, wykaszać trawę za budynkami naszego klubu. Potem tę trawę spaliliśmy. Wracam do szatni, a koledzy pytają się, co robiłeś. A ja na to, że właśnie wypalałem trawę z Piechnikiem za budynkiem naszego klubu. Wszyscy w śmiech, a ja dopiero wtedy zrozumiałem, jak śmiesznie to zabrzmiało. Zwłaszcza, że Piechnik był niezłym zgredem, który z każdym darł koty.

Fajne były też wyjazdy na zawody, które miały nas przygotować do sezonu. Pamiętam, jak jeździliśmy w marcu na bieg sztafetowy do Krakowa, który zaczynał się na rynku, a kończył na wzgórzu Kościuszki. Poszedłem potem na Planty, gdzie dałem się namówić starej Cygance na wróżbę. Zabrała mi całą delegację na ten wyjazd. Jak jej odebrałem kasę siłą, wytrzęsłem z rękawa, zaczęła mnie strasznie przeklinać. Chyba to była klątwa, bo przez siedem kolejnych lat źle mi się wiodło, dopiero w 2004 roku zacząłem się odradzać, na każdym polu. Do tego roku, przez siedem lat była klęska za klęską. No, ale przynajmniej miałem potem o czym pisać, więc nie był to czas stracony, chociaż ponury.

Przez półtora roku były to bardzo intensywne treningi – czasem tygodniowo wychodziło mi 120 km wybiegania. Sukces odniosłem już po roku – zdobyliśmy z kolegami drużynowo brązowy medal akademickich mistrzostw Polski w przełajach, które się odbywały nad Zalewem Zemborzyckim w Lublinie. Była to bardzo silnie obsadzona impreza - biegali m.in. bracia Kałdowscy, z których jeden reprezentował potem Polskę na olimpiadzie w biegu na 800 m. Myślę, że nie bez znaczenia był fakt, iż dobrze znaliśmy trasę, w końcu to my ją przygotowywaliśmy. Biegła przez las, miała kształt ósemki. To przewężenie było tak niewielkie, że wystarczyło tylko przebiec pod taśmą i można było biec do mety. Oszczędzając pół kilometra. Tego przewężenia pilnował tylko jeden człowiek. Sędzia lekkoatletyki z Lublina. Mój znajomy. Chyba nie ma się co dziwić, że przybiegłem w czołówce. Czym wszystkim zaskoczyłem, bo aż tak dobry nie byłem. To był sukces, ale znów dały o sobie znać kontuzje - cały czas miałem zapalenia przyczepów mięśni. Byłem za ciężki do biegania, za duża masa mięśniowa, której nie dało się spalić, bo to osłabiało organizm. Najmniej ważyłem jakieś 68 km przy wzroście 175 cm, a moi koledzy o podobnym wzroście - po 54-56 kg. No i te obciążenia – 120 km wybiegania tygodniowo. Za darmo.

Najbardziej przestraszyłem się sytuacji, kiedy po jednym z intensywnych treningów zaczęło mnie boleć serce, tak mi się przynajmniej zdawało. Poszedłem do lekarza, a ten zrobił mi EKG i powiedział, że w każdej chwili mogę umrzeć. Miałem powiększony lewy przedsionek serca. Następnego dnia poszedłem do specjalisty chorób serca sportowców. Tak się bałem, że zaraz umrę, że nawet nie podbiegłem trzy metry do trolejbusa. Kardiolog stwierdził, że internista to idiota. Lewy przedsionek ma powiększony każdy przedsionek, zwłaszcza biegacz lub pływak, którego serce musi tłoczyć więcej krwi. A ten mój ból w okolicach serca to była niestrawność od kilograma jabłek, który zjadłem przed treningiem. Między zawałem serca a niestrawnością jest jednak spora różnica.

Bardzo mnie to wciągnęło. Jedynie przyjaźnie, jakie zawarłem podczas studiów w Lublinie, to byli właśnie ludzie ode mnie z sekcji lekkoatletycznej, nie z wydziału prawa. Kilku znajomych pozostało mi do dziś, o innych dobra pamięć.

Niestety, medal zdobyłem tylko jeden - częściej to były drobne sukcesy w biegach ulicznych – na przykład III miejsce w kraśnickim „Biegu Abstynenta”. Było też III miejsce w Biegu o Beczkę Piwa, podczas „Medykaliów” na ulicy Chodźki.

Wiele lat później na bieżnię Startu Lublin, na której trenowałem nieraz codziennie, wrócił mój syn, 4-letni wówczas. Wystartował w kategorii „Bobasy”. Na 30 uczestników zajął 2 miejsce, bo któryś z rodziców zabiegł mu drogę. Mały stanął na podium i mówi, „Tato, to była dla mnie bułka z szynką”. A był wtedy po operacji kciuka lewej dłoni.

Dla mnie była to fajna klamra. Zwłaszcza, że zawody organizowali moi koledzy z sekcji, którzy pokończyli już kariery i są trenerami.


  • Komentarzy [0]
  • czytano: [817]
 

Dodaj swój komentarz

Autor: Treść:pozostało znaków:

I love piłka błotna!

Reklama

Klub partnerski z Belgii

Park linowy

Partner wyjazdu na ME

Mistrzostwa Świata

SZKOCJA

FINLANDIA

Oficjalny przewoźnik

Polecamy

DRUK NA ODZIEŻY

Najnowsza galeria

Opinie TVK Zamość - listopad 2011
Ładowanie...

Zegar

Ankiety

Czy stworzenie błotnej drużyny na Roztoczu to dobry pomysł?

Mini-Chat

Musisz się zalogować, aby korzystać z mini-chatu.

Wyniki

Ostatnia kolejka 40
BKS Roztocze 9:3 Politechnika Opolska
Browarne Brzuszki Szczecin 0:13 BKS Roztocze
BKS Roztocze 3:2 KS Motocyklowe.pl Wyszka

Wyszukiwarka